Uwielbiam wieczorem nalać sobie kieliszeczek nalewki. Mam nawet taki jeden, stary, po mojej babci. Czytam sobie książkę albo oglądam coś w tv i mlaskam po małym łyczku np. słodką wiśnióweczkę. Właśnie skończyło się u nas wiśniobranie i rozpoczęła się produkcja nowych zapasów a że dżemów i kompotów wiśniowych zostało jeszcze sporo z ubiegłego roku, to większość zbiorów trafiło do alkoholowej kąpieli.
Oprócz wiśnióweczki robimy też nalewki mieszane, czasem eksperymentujemy, ale najlepsze, sprawdzone to zestawienie porzeczki z cynamonem i wanilią .
A moja ulubiona mieszanka to malinki z wiśnią, porzeczką, wanilią i cynamonem. Już jak o tym piszę to mi ślinka cieknie :)
Teraz sobie te słoje czekają grzecznie w ciemnej piwnicy aż nabiorą mocy, potem powędrują do cukru na słoneczny taras. Najlepsza jest ponoć jest wiśniówka po sześciu latach. U mnie nie doczekałam się jeszcze takiej, na razie mam butelkę trzyletniej, mam nadzieję, że dotrwam i się nie skuszę :)